WAŻNE:
IT'S ALL OVER


WARTO PRZECZYTAĆ:

227. Wszystko ma swój początek
(autorstwa Abby Hope)

228. But tomorrow never came
(autorstwa Kate Sparks i Ethana Arisena)

POLECAMY:

czwartek, 1 marca 2012

Historia.

o1.o2.1994, Bromshrove, West Mindlands, Anglia.
Anne Cox i Des Styles. Siostra Gemma.
Z pozoru szczęśliwa rodzinka, spokojne rodzeństwo, którego rodzice rozwiedli się siedem lat później. Tata przyszedł do mnie z tą informacją, a ja płakałem. Okropnie.

Harry, ja odchodzę. Nie kocham już mamy. No, nie płacz, Harry.

Parę lat później odkryłem, że podniósł ręce na mamę. Ale nie znienawidziłem go przez to. Był moim tatą, kochałem go. Mama w części także. Nadal. Nie odziedziczyłem tej cechy od niego. Nie skrzywdziłbym kobiety, nigdy. Mimo tego, utrzymali dobry kontakt, chociaż mieszkałem jedynie z mamą i z siostrą. Jako dziecko bez ojca, naprawdę cierpiałem. Ale nie wyobrażałem sobie tego, co szykowała mi moja przyszłość. Problemy zaczęły się gdy miałem dwanaście lat. W tym wieku zacząłem interesować się śpiewem i muzyką, odkrywając że to była moja największa pasja. Wychodziło mi to dość dobrze, jak na dwunastoletniego knypka. Jednak byłem obiektem przemocy moich rówieśników, oraz starszych kolegów ze szkoły. Może dlatego, że od dziecka byłem nieco inny. Taki wrażliwy. Delikatny. A może dlatego, że zazdrościli mi talentu. Człowiek z zazdrości zrobi wszystko. Za każdym razem gdy próbowałem się postawić, dostawałem podwójną dozę uderzeń i przezwisk. I tak nauczyłem się, że musiałem siedzieć cicho, i przyjmować ból. Zacząłem być strachliwy i słaby już w tym wieku. Nie potrafiłem się obronić. Zamknąłem się w sobie. Nikomu nie mówiłem o moich problemach. Jakbym wszedł w okres nastoletniego dojrzewania za wcześnie. Ani mama, ani siostra nie wiedziały o tym. Ta pierwsza była zbyt zapracowana, aby zauważyć moje siniaki, czy zły humor. Przecież była sama, i musiała zapracować na pieniądze na nasze utrzymanie. A Gemma była już dla mnie za stara. Miała swoje przyjaciółki, swoje ciche miłości. Nie przejmowała się swoim młodszym, głupim bratem. A kto by na jej miejscu tak postąpił? Rozmawialiśmy coraz mniej. Oddalaliśmy się do siebie. Stopniowo. Nie nienawidziłem je za to. Prawdopodobnie kochałem je jeszcze bardziej, bo były jedynymi osobami, które przy mnie zostały. Chociaż nie wiedziały o wszystkim. Od zawsze byłem bardzo przywiązany do rodziny. Kochałem ich, troszczyli się o mnie. Upłynął rok, a znęcanie się nade mną nie minęło. Teraz miałem kilku przyjaciół, którzy mnie od czasu do czasu bronili, gdyż sam nie potrafiłem tego zrobić. Byłem ciapą. Fajdłapą. I chyba nadal jestem. Totalną katastrofą. Miałem czternaście lat gdy zaczął się kolejny problem. A mianowicie – po raz pierwszy się zakochałem. Tak prawdziwie. Nie spodziewałem się tego. Także dlatego, że obiekt moich westchnień był chłopakiem. Do tej pory słyszałem dużo żartów o homoseksualistach. Nie byli zbyt lubiani w mojej szkole, i może także dlatego nie było u nas nikogo, kto by się takim oświadczył. Mimo tego, na początku nie bałem się. Byłem głupi. Myślałem, że ludzie by to zaakceptowali. Że byli tolerancyjni. Że nie zobaczyliby w tym nic złego. Jakże się myliłem.
Czułem potrzebę ujawnienia się i nie mogłem przewidzieć konsekwencji.

- Ja... lubię cię, bardziej niż przyjaciela.
Te słowa były moją zgubą. Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc. Nieopodal nas stała grupka chłopaków. Byli moimi częstymi prześladowcami. Nienawidzili mnie. Przyglądali się nam.
- O co ci chodzi, Harry?
Nie potrafiłem ubrać tego co czułem w słowa. Zdecydowałem się więc na działanie. Nie myślałem o jego reakcji. Liczyło się tylko abym mu to udowodnił. Stanąłem na palcach – gdyż był ode mnie nieco wyższy – i musnąłem jego usta. Tak po prostu. To był mój pierwszy pocałunek. Krótki. Zimny. Odskoczył do tyłu jak poparzony, patrząc na mnie jak na psychopatę. W jego wzroku ujrzałem strach. Przede mną. Nadal pamiętam to spojrzenie oraz ból, który mi przyprowadziło. Pierwszy raz ktoś się mnie bał. A była to osoba, którą kochałem.
- Co ty robisz?!
Jeden, głośny krzyk. Tamta grupa zbliżyła się w naszym kierunku. Zacząłem się trząść. Chyba tylko wtedy zrozumiałem, jaką ogromną głupotę popełniłem. Zrobiłem to przed wszystkimi. I właśnie w tym momencie zaczęły się moje kłopoty, które trwają do dziś. Są to kłopoty z dzieciństwa. Trwają przy mnie, śledzą mnie, krok w krok. Błądzą ze mną.
- Ja... jesteś dla mnie czymś więcej.
Myślałem że nie miałem już nic do stracenia. Nie uciekłbym przed kolejnymi uderzeniami. Ale może gdybym wtedy tego nie powiedział, gdybym obrócił wszystko w żart, teraz nie byłbym w okropnej sytuacji, w której stoję. Byłem idiotą. Widzieli mnie, gdy całowałem chłopaka. Ten zrobił parę kroków do tyłu. Strach w jego oczach zmieszał się z nienawiścią. Kochałem go. A on mnie nienawidził.
- Styles, jesteś pedałem?!
Mógłbym przysiąc, że jego głos usłyszeli wszyscy. I że nagle na mnie spojrzeli. Czułem się obserwowany. Upokorzony. Było mi gorąco, trząsłem się. Oni zaraz by tu przyszli. Zbiliby mnie. Znowu. Łzy napłynęły mi do oczu, które skierowały się w stronę ziemi, mając nadzieję, że zaraz się pod nią zapadnę. Niestety, to nie nastąpiło. Nadal tam stałem. Całkiem sam. Przed tymi kolosami, którzy zaatakowali mnie przezwiskami i ciosami. Ciota. Pedał. Gej. Dziwka. Tym byłem. Nic nie znaczącym robalem. Wołem gotowym na rzeź. Mięsem na sprzedaż. Popychali mnie. Bili. A jedyne co mogłem zrobić, to próbować nie płakać. Popchnęli mnie w stronę ściany, o którą się oparłem. Czułem się w pułapce. Zadali mi kilka kolejnych ciosów. Jeden z nich, skierowany prosto w kostkę, zmusił mnie abym padł na ziemię. To ich zmobilizowało do kopania, bicia i plucia na mnie. Byłem bezradny. Między nimi był też on. Brał udział w tym wszystkim, może nawet bardziej, niż reszta. Patrzyłem tylko na niego. Z dołu. Leżąc na zimnej podłodze. Wydawał mi się taki idealny. Cały świat przestał istnieć. Jedynie ból, wszechobecny. Oraz te gorzkie słowa, przepełniające moje uszy, umysł i duszę.

Nie mogłem nadal ukrywać tego, co codziennie miało miejsce w szkolnych korytarzach. Dyrektorka znalazła mnie leżącego na ziemi. Zemdlałem, a oni – widząc że ich ofiara nie ruszała się ani nie wydawała żadnych jęków, czyli nie była zabawna – odeszli. Tak po prostu. Zostałem zapytany, kto mi to zrobił. Nie odpowiedziałem. Może nie pamiętałem. Może wiedziałem, że ich kara nie byłaby wystarczająca. Może bałem się, że zemściliby się na mnie. Może po prostu byłem tchórzem, i siedziałem cicho wtedy, kiedy nie było trzeba. Jednak do dziś pamiętam ich imiona. Wszystkie. Jak przyjdą do mnie, udając moich starych przyjaciół i chcąc mojej kasy, liżąc mi buty, jestem gotów przywitać ich nieskromnym bukietem przekleństw, wylać ich na zbity pysk i powiedzieć, aby się jebali. Bo zaczęli mnie niszczyć od dzieciństwa. To przez nich teraz jestem taki, jaki jestem. A chciałbym być zupełnie inny. Mamie i siostrze kazałem się o mnie nie martwić. Było trudno ich przekonać, ale poprosiłem, aby zrobiły to dla mnie. Obiecałem, że zmieniłbym się. Ale to nie nastało. Byłem zbyt tchórzliwy. Po tygodniu wróciłem do szkoły, a powróciły także przezwiska. Po paru dniach moja samoocena – jeśli w ogóle jeszcze ją miałem – drastycznie spadła. Czułem się nikim. Wadą w tym idealnym świecie. Ból – psychiczny i fizyczny – mnie przepełniał. Chciałem z tym skończyć. Szukałem jakiegoś rozwiązania. I sięgnąłem po najgorsze z możliwych. Nie chciałem pić, palić czy ćpać. Ale to, co chciałem zrobić, wydawało się takie proste. Skuteczne. Bez skutków ubocznych. Myliłem się. Z paru niewidocznych kresek na nadgarstkach zrobiły się głębokie rany na ramionach i nogach. Skrupulatnie je ukrywałem przed całym światem. Gdyby się o tym dowiedzieli, znęcaliby się nade mną jeszcze bardziej. Bo dla nich nie było nic lepszego od kopania leżącego. Żyletka stała się moją najlepszą przyjaciółką. Jednak była zdradliwa. Razem z krwią ból wypływał z mojego ciała, a ja czułem się dobrze. Wreszcie. Ale tylko przez parę chwil. Później znów wracałem do szarej rzeczywistości, a to metalowe urządzenie przesuwało się coraz częściej i głębiej po mojej skórze. Wchodziła we mnie, sprawiając mi ból. Ale ja – jak głupi – jej wybaczałem. Bo przyjaciołom się wybacza, prawda? A w tamtych czasach ona była jedyną rzeczą, którą posiadałem.
Nie miałem odwagi.
Ani pewności siebie.
Ani niczego innego.
Została więc tylko ona.
Aż w końcu przesadziłem.

Kolejne nacięcie.
I kolejne.
I jeszcze jedno.
Musiałem wyglądać jak psychopata. Moje dłonie przyzwyczaiły się już do żyletki. Trzymałem ją pewnie i bez żadnych wątpliwości. Ufałem jej. Bo była moją przyjaciółką. Moje opuszki palców były lekko nacięte, oraz czerwone od krwi. Patrzyłem jak sam się niszczyłem. Jęczałem cicho z bólu. Na moich ustach widoczny był uśmiech, a w mojej duszy ponownie panował spokój. Pod nagą skórą czułem zimną wannę. Jedynie wcześniej biały, teraz poplamiony krwią t-shirt ukrywał mój tors. Nikogo nie było w domu, a ja byłem wolny. Wreszcie.
- Ostatnie, Harry. Ostatnie.
Szeptałem tak za każdym razem, lecz na moim nadgarstku przybywało po dziesięć, piętnaście nacięć. Nawet nie zauważyłem gdy dookoła mnie utworzyła się kałuża krwi. Jęknąłem głośniej przy jednym z głębszych nacięć. Nie ruszyło mnie to. 
Więcej krwi. Mniej bólu wewnętrznego. Nie potrafiłem się zatrzymać. Żyletka stała się nieodłączną częścią mnie. Nie musiałem czekać długo - zemdlałem. Z jednej strony czułem okropną pustkę w sobie, lecz z drugiej podobało mi się to. Nie ból, nie cierpienie, lecz pustka, cisza.

Musieli mnie zawieść do szpitala i ratować mi życie. Dopiero po przebudzeniu się zrozumiałem, jakim byłem debilem. Mogłem umrzeć. Może i na początku tego chciałem, ale teraz... gdyby to się zostało, zostawiłbym rodzinę. Tych paru przyjaciół, których miałem. Nie poradziliby sobie beze mnie: może i nie byłem im do niczego potrzebny, ale beze mnie straciliby cząstkę siebie. A ja dobrze wiedziałem jakie to uczucie było okropne. Obiecałem sobie że z tym skończę. Poprosiłem wszystkich, aby nic nikomu nie mówili. Parę miesięcy wcześniej moja mama wyszła ponownie za mąż. Mój ojczym był cudowny, ale nie mógł zastąpić mi ojca. Troszczył się o mnie. Kochał mnie. Ale to nie było to samo. Chciał porozmawiać z dyrektorką o tym, co się stało.
Zabroniłem mu.
Zaczął się kłócić.
Zaczął krzyczeć.
Uderzył mnie w twarz.
Nazwał mnie głupim gówniarzem.
Ale nie miałem mu nic za złe. Byłem debilem. Ciotą. Zasługiwałem na to. Nadal go kochałem. Ale w końcu zgodził się, tylko dla mnie. Próbowałem się zebrać do jednej, mniej chaotycznej całości. Ale to nie było takie łatwe. Często wpadałem w pewnego typu trans, z którego budziłem się z żyletką przy skórze. Zacząłem leczyć się z tego nałogu. Stopniowo. Na początku pozwoliłem sobie na małe, powierzchniowe nacięcia, jedynie w przypadkach naprawdę przytłaczającej złości lub rozpaczy. Z czasem, ograniczyłem to jeszcze trochę. Czasami chęć poczucia metalu w skórze, w mięśniach, w żyłach pochłaniała wszystko dookoła. Chciałem poczuć wypływający ze mnie ból. Ale nie mogłem.
Zaciskałem zęby i szłem dalej.
Ponownie się zakochałem. Byłem okropnie tym zdziwiony. Nie wiedziałem, że potrafiłem jeszcze kochać. Bo z miłością przychodzi także cierpienie. A teraz cholernie się tego bałem. Bałem się, że znów popadnę w nałóg. Moja miłość była skierowana do dziewczyny. Nigdy nie zapomnę jej imienia. Mimo tego, że to było szczeniacke zauroczenie, była pierwszą osobą która sprawiła, że poczułem się dobrze. Stała się moja. Trwało to tylko dwa tygodnie. Przez pewien czas przestali mi docinać, jednak na krótko. Przez ten mały okres czasu czułem się wreszcie wolnym człowiekiem. Szczęśliwy. Jednak pojawiły się plotki, że była ona jedynie przykrywką dla mojej orientacji. Że płaciłem jej za to, aby udawała moją dziewczynę. Bójki znów się rozpoczęły. Zerwałem ją bo nie chciałem, aby ją także dosiągnęły. Nie chciałem jej w to mieszać. Zgodziła się. A następnie wyprowadziła. Nigdy więcej już jej nie zobaczyłem. Popadłem w lekką depresję, ale miałem nieco więcej przyjaciół, którzy robili wszystko, aby mnie pocieszyć. Nie ciąłem się już. W bójkach zacząłem się bronić. Przez cały ten okres muzyka została przy mnie. Może nieco o niej zapomniałem, trzymając w dłoniach żyletkę, ale ona ciągle tam była. Przy mnie. W moim sercu. W wieku szesnastu lat chciałem pójść na castingi do brytyjskiego X-Factor, ale stchórzyłem. Muzyka od zawsze była nierozłączną częścią mnie. Śpiewałem, moi bliscy mówili, że naprawdę dobrze. Ale ja byłem cholernie niepewny siebie, i nie wierzyłem im. Więc straciłem tą szansę.
Moi rodzice od zawsze byli zakochany w Nowym Jorku, chociaż nie mieli pieniędzy aby spełnić swoje marzenie. Do czasu gdy zacząłem pracować w piekarni, aby pomóc im z wydatkami i - krok po kroku - zbliżać się do ich celu. Po jakiś dwóch latach udało mi się. Pomagała mi w tym także moja siostra, a gdy ustaliliśmy, że kwota przez nas zebrana była wystarczająca, zrobiliśmy niespodziankę naszym rodzicom. Ucieszyli się ogromnie, chociaż nie byli do końca pewni, czy przyjąć ten prezent. Czy zostawić to wszystko na nowe życie. Czy opuścić nasze stare, kochane Holmes Chapel, oraz całą Anglię. Zpytali się przede wszystkim nas o zdanie, a ja oczywiście zgodziłem się jako pierwszy. Wiedziałem że tęskniłbym okropnie za Wielką Brytanią, tymi ludźmi, tym ich charakterystycznym sposobem bycia dzięki któremu w moich oczach stawali się najwspanialszymi ludźmi na ziemi. Ale chciałem zacząć od początku. Nie byłem już taki głupi. Chciałem zacząć na nowo i ukrywać przed światem wszystko to, przez co mógłbym ponownie być bity i upokarzany. To moja fobia.
Więc przeprowadziliśmy się, a ja, po roku mieszkania w tym niezasypiającym nigdy mieście, nadal wyróżniam się moim charakterystycznym wyglądem i brytyjskim akcentem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz